Związek na odległość...
Plusy, minusy, wady, zalety... Zaraz, zaraz. Czy miłość, a co za tym idzie związek, polega na wyliczaniu, czego jest więcej? Miłość nie potrzebuje rozrachunku, nie potrzebuje wyliczania zalet i wad. Kogoś się kocha, albo nie. Tutaj nie ma żadnej wieliej i głębokiej filozofii, chociaż patrząc na współczesne społeczeństwo można by stwierdzić, że chyba nie jest to takie proste i oczywiste. Czemu? Bo ludzie najwyraźniej mają z tym ogromny problem. Nie znają tego pojęcia, nie wiedzą, czym jest miłość i źle ją interpretują. Dlatego widzimy to, co widzimy. Oczywiście nie można każdemu tłumaczyć, czy ona jest i jak wygląda. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta- każdy odczuwa ją w inny sposób. Można jednak powiedzieć z pewnością jedno- miłość napewno nie istnieje między ludźmi, którzy są zafascynowani swoim wyglądem, stanem konta w banku i wielkością domu. Nie ma prawa bytu między dwojgiem osób, które nie czują do siebie ogromnej, nieopisanej chemii, nie oddałyby za siebie życia, nie chcą spędzać ze sobą czasu, chociażby po prostu milcząc.
Współczesny świat chce "zmodernizować" miłość. Jak można przystosowywać tak cudowne uczucie do tak chorych czasów? Dlaczego ludzie chcą zrobić z miłości jakiś trend? Dlaczego miłość ma funkcjonować tylko w sztucznych ramach i musi wyglądać tak, jak inni tego od Nas oczekują?
Miłość to uczucie, którego nie da się do końca opisać. Zawsze wygląda inaczej. Jednak pewne jest to, że jest ona największym, najcudowniejszym i najpiękniejszym uczuciem, jakie może łączyć dwie osoby. W niej zawarte jest wszystko- nadzieja, szacunek, przyjaźń, oddanie, wierność, ale również i zazdrość, złość i gniew. Bo przecież te negatywne emocje, chcąc nie chcąc, towarzyszą Nam na codzień i musimy je z kimś dzielić. Związek polega na dzieleniu życia we dwoje. Więc pojawienie się w miłości tych negatywnych emocji jest nieuniknione. Ale nikt nie powiedział, że to coś złego. Złotym środkiem jest zapanowanie nad nimi i umiejętność wybaczania i zrozumienia.
Zagalopowałam się, ale w sumie to był taki "mały wstęp" do tego, co chciałam dzisiaj napisać. A więc ten związek na odległość. Czym on jest? Dla niektórych jest to "zabawa", pisanie ze soba sms'ów, odejście od codzienności. A dla innych jest to coś, co po prostu się trafiło. Zapukało do naszych drzwi. Dlaczego, tylko przez odległość, mamy takiej miłości ich nie otworzyć? Czy to jest coś gorszego?
Według mnie każdemu jest pisana jedna osoba. Jedna, jedyna, na całym świecie. Nikt nie powiedział, czy kiedykolwiek ją znajdziemy, to już kwestia przypadku. A co zrobilibyście, gdyby własnie Ona do Was przyszła? Nie ważne w jakich okolicznościach... Gdybyście wiedzieli, że to własnie ONA. Odrzucilibyście ją? Wiedząc, że już nigdy Was taka nie spotka, bo jest Wam pisana tylko jedna. Życie polega na ciągłym szukaniu właśnie tej miłości. Reszta jest mniej ważna, co nie znaczy, że nieistotna. Ale jednak na piedestale wartości stoi właśnie Ona. Dlaczego, patrząc na całą tą resztę, mamy odrzucić miłość? Przecież to ona jest sensem i istotą naszego życia.
Idziemy dalej... Niektórzy znajdują tą miłość w swoim bloku, w swoim mieście, w województwie. Od niektórych jest oddalona o paręset kilomentrów. A jeszcze inni znaleźli ją na innym kontynecie. I dlaczego odległość ma decydować o tym, że rezygnujemy z tej miłości. W imię czego? Czym się kierujemy zamykając oczy na to, co mamy przed sobą?
Nie słuchajmy tego, co mowią inni. Ci, którzy są obojętni na najbardziej istotne rzeczy. Zamykają się na nie. Cóż... Ich pech. Bo to my będziemy mieć to co w życiu najważniejsze.
Nie odwracajcie sie plecami do miłości. Jeśli przyjdzie do Was z innego kraju- bierzcie ją. Jeśli będziecie się spotykać rzadziej przez odległość- trudno, bierz ją. Jeśli będzie trudno- bierz ją. Jeśli do wspólnego dzielenia się każdym dniem będziecie potrzebowali czasu- bierz ją bez zastanowienia. To są tylko problemy, przeszkody. Przeszkody, które przecież trzeba pokonać. Nikt nie powiedział, że każda miłość jest łatwa i przyjemna. Idąc na szczyt nie możemy narzekać, że idziemy pod górkę- to naturalna kolej rzeczy. :)
Jeśli to jest właśnie ta, jedyna, najprawdziwsza i szczera miłość- będzie Cię wspierać, trzymać za rękę i pomagać, gdy Tobie będzie trudniej. Będzie przy Tobie- duchem czy ciałem. I w końcu osiągniecie swój Eden, swoje właśne katharsis. Siła miłości, którą się darzycie, będzie Was podnosić w gorszych momentach. Cierpliwości...
Nie zamykajmy się na innych. Nie odwracajmy się od miłości. Akceptujmy. Walczmy. Brońmy. Dzielmy. Przetrwajmy. Bądźmy. Kochajmy. Na zawsze.
Weź mnie za rękę i zaprowadź na krawędź...
...i stój tam ze mną, aż się zmęczę i spadnę.
niedziela, 18 marca 2012
sobota, 17 marca 2012
zatracenie
Dlaczego w życiu kierujemy się nieistotnymi wartościami? Liczy się tylko seks, pieniądze, sława, popularność, to, co myślą inni... Zapominamy o tym, co jest istotą naszego istnienia. Zatracamy się we współczesnym świecie, starając się wyróżnić, a tak naprawdę podporządkowujemy się innym. Ucieka Nam świadomość, że nie to jest najważniejsze, że nie to powinniśmy stawiać na pierwszym miejscu. Ale nadal brniemy głębiej w ten bezsens, szukając w Nim sensu. Oszukujemy samych siebie. "Tak, tego chcę. Do tego dążę.". A tymczasem w głębi duszy wiemy, że nie spełniamy swoich marzeń, nie robimy tego, co naprawdę uważamy za słuszne i staramy się o tym zapomnieć, odrzucamy tą prawdę, chociaż dobrze wiemy, że jej nie da się pozbyć- i tak w końcu zapuka do naszych drzwi. Czemu uciekamy przed swoimi pragnieniami, marzeniami, celami...? Dlaczego staramy się zamknąć je w szczelnym pudełku i schować gdzieś w zakamarkach swojej duszy. Tak, jakby było to coś złego, coś, czego trzeba się pozbyć. A to jest własnie ten SENS. To jest to, czego potrzebujemy do pełni szczęścia, radości, spełnienia. Nie możemy się tego po prostu pozbywać. Do cholery, czemu każdy z Nas to robi?! Dlaczego każdy z osobna chowa swoje marzenia i się podporządkowuje ludziom, którzy robią to samo. Do czego to dąży? Jaki to ma w ogóle sens? Każdy oszukuje każdego, wszyscy siebie nawzajem. A w środku wszyscy walczymy z tym, co w Nas najpiękniejsze. Tym różnimy się od innych stworzeń- mamy duszę, sumienie, uczucia, emocje. Dlaczego to chowamy, stając się obojętnymi na cierpienie, ból i wszystko, co towarzyszy naszemu życiu. Każdego to dotyka. A wokół panuje coraz większa znieczulica. Dążymy do nikąd. Do wielkiego, ciemnego zaułka. Ślepej uliczki. Drogi bez celu.
wtorek, 6 marca 2012
loteria cech
Wierność, szacunek, lojalność, oddanie, poświęcenie, szczerość...
Miłość, przyjaźń...Co byście wybrali? Mając do wyboru tylko jedną z tych rzeczy- na
jaką by padło? Czy wybralibyście przyjaźń bez szczerości, miłość bez wierności? Dlaczego mamy wybierać z nich tylko te "najważniejsze"? Według mnie każda z osobna jest równie ważna. W prawdziwych stosunkach międzyludzkich każda z tych cech gra główną rolę.
Osobiście uważam, że miłość o jeden krok wybiega poza wszystkie inne. Dlatego, że miłość jest zbiorem wszystkich tych cech w jednym uczuciu. Jednym, ogromnym uczuciu. By miłość była prawdziwa, musi być szczera, wierna, lojalna. Bez przyjaźni nie ma prawdziwej miłości. Nie istnieje coś takiego jak wybór między miłością, a przyjaźnią, bo bez jednego nie ma drugiego.
Ludzie często o tym zapominają. Wybierają... Chociaż nie powinni. Nikt nie każe Nam wybierać, a jeśli rzeczywiście ktoś taki się znajdzie, oznacza to, że tak naprawdę nie wie, co te wszystkie cechy oznaczają. Nie wie, jakim uczuciem jest miłość.
Ja nie wyobrażam sobie nazwać miłością czegoś, w czym brak zaufania, wierności, szczerości, czy też przyjaźni. Dla mnie miłość to jednak wielka maszyna. Jej częściami są wszystkie te cechy, bez których maszyna nie może ruszyć. Nie może zabraknąć nawet jednej części, bo wtedy nie jest ona doskonała, nawet jeśli funkcjonuje. Trzeba znaleźć osobę, która będzie utożsamieniem wszystkich tych ważnych rzeczy. Ja już znalazłam. Nie jest to głupia, nastoletnia miłostka. Wszyscy próbują mi to wmówić, ale tak naprawdę nie wiedzą, co Nas łączy. Kim On dla mnie jest.
Więc czego szukać? Miłości, tej prawdziwej, doskonałej maszyny, która napędzi Wasze serca. Bez niej nic nie jest takie samo.
Miłość, przyjaźń...Co byście wybrali? Mając do wyboru tylko jedną z tych rzeczy- na
jaką by padło? Czy wybralibyście przyjaźń bez szczerości, miłość bez wierności? Dlaczego mamy wybierać z nich tylko te "najważniejsze"? Według mnie każda z osobna jest równie ważna. W prawdziwych stosunkach międzyludzkich każda z tych cech gra główną rolę.
Osobiście uważam, że miłość o jeden krok wybiega poza wszystkie inne. Dlatego, że miłość jest zbiorem wszystkich tych cech w jednym uczuciu. Jednym, ogromnym uczuciu. By miłość była prawdziwa, musi być szczera, wierna, lojalna. Bez przyjaźni nie ma prawdziwej miłości. Nie istnieje coś takiego jak wybór między miłością, a przyjaźnią, bo bez jednego nie ma drugiego.
Ludzie często o tym zapominają. Wybierają... Chociaż nie powinni. Nikt nie każe Nam wybierać, a jeśli rzeczywiście ktoś taki się znajdzie, oznacza to, że tak naprawdę nie wie, co te wszystkie cechy oznaczają. Nie wie, jakim uczuciem jest miłość.
Ja nie wyobrażam sobie nazwać miłością czegoś, w czym brak zaufania, wierności, szczerości, czy też przyjaźni. Dla mnie miłość to jednak wielka maszyna. Jej częściami są wszystkie te cechy, bez których maszyna nie może ruszyć. Nie może zabraknąć nawet jednej części, bo wtedy nie jest ona doskonała, nawet jeśli funkcjonuje. Trzeba znaleźć osobę, która będzie utożsamieniem wszystkich tych ważnych rzeczy. Ja już znalazłam. Nie jest to głupia, nastoletnia miłostka. Wszyscy próbują mi to wmówić, ale tak naprawdę nie wiedzą, co Nas łączy. Kim On dla mnie jest.
Więc czego szukać? Miłości, tej prawdziwej, doskonałej maszyny, która napędzi Wasze serca. Bez niej nic nie jest takie samo.
poniedziałek, 5 marca 2012
change plans
Często myślimy, że pomysł, na który wpadliśmy, na sto procent będzie wprowadzony w życie. Że to najlepsze wyjście z jakiejś sytuacji i tak będzie najlepiej. Kiedy inni mówią nam, że to nie ma sensu to i tak wiemy swoje i ich nie słuchamy. Czasami zanim zorientujemy się, że mieli racje, minie sporo czasu, albo zdamy sobie z tego sprawę, kiedy będzie już za późno.
Czy to, że nasze plany nie wyjdą, albo będą musiały być zmienione, to coś złego?
Niekoniecznie. Czasami idzie to na korzyść dla Nas i najbliższych. Czasami nie mamy innej opcji- musimy te plany zmienić, bo po prostu nie wypalą w ani jednym procencie.
Właśnie z takimi zmianami planów ostatnio mam doczynienia. Na różne sprawy, dotyczące głównie mojej przyszłości, światło padło z innej perspektywy i poznałam też wady moich dotychczasowych planów. Postanowiłam zmienić swoje decyzje. Na korzyść dla mnie i moich najbliższych. Ale głównie dla mnie. Doszłam do wniosku (za pomocą Karola i mamy), że jednak to wszystko nie wypali. Nie jestem na tyle dojrzała, żeby tak szybko wchodzić w świat dorosłości. Nie mam do tego gotowości psychicznej, ani materialnej. Niestety. A może i stety? Wiadomo, że fajnie byłoby mieszkać bez rodziców, ze swoim Narzeczonym, ale aspekty, jakie to za sobą niesie, są przygnębiające. To jednak one zdecydowały, że zostanę na czas studiów w domu, z rodzicami, a Mój Narzeczony będzie wynajmował jeden pokój w jakimś mieszkaniu dla studentów. Tak będzie lepiej, po prostu. A co będzie dalej- czas pokaże. :)
Czy to, że nasze plany nie wyjdą, albo będą musiały być zmienione, to coś złego?
Niekoniecznie. Czasami idzie to na korzyść dla Nas i najbliższych. Czasami nie mamy innej opcji- musimy te plany zmienić, bo po prostu nie wypalą w ani jednym procencie.
Właśnie z takimi zmianami planów ostatnio mam doczynienia. Na różne sprawy, dotyczące głównie mojej przyszłości, światło padło z innej perspektywy i poznałam też wady moich dotychczasowych planów. Postanowiłam zmienić swoje decyzje. Na korzyść dla mnie i moich najbliższych. Ale głównie dla mnie. Doszłam do wniosku (za pomocą Karola i mamy), że jednak to wszystko nie wypali. Nie jestem na tyle dojrzała, żeby tak szybko wchodzić w świat dorosłości. Nie mam do tego gotowości psychicznej, ani materialnej. Niestety. A może i stety? Wiadomo, że fajnie byłoby mieszkać bez rodziców, ze swoim Narzeczonym, ale aspekty, jakie to za sobą niesie, są przygnębiające. To jednak one zdecydowały, że zostanę na czas studiów w domu, z rodzicami, a Mój Narzeczony będzie wynajmował jeden pokój w jakimś mieszkaniu dla studentów. Tak będzie lepiej, po prostu. A co będzie dalej- czas pokaże. :)
niedziela, 9 października 2011
stan depresyjny?
Często nie mając świadomości i zamykając się w klatce, odcinając się od wszystkiego, odcinamy się również od szczęścia. Samo przecież nie da rady wejść, nie zna klucza do naszej klatki, w której się zamkneliśmy. A dawka szczęścia, którą mieliśmy powoli zaczyna się kończyć. I co wtedy? Przychodzi załamanie. Dosłownie. Powoli, małymi krokami. Nie ma nic, co nas uszczęśliwia. Twierdzimy, że poza naszą klatką czeka nas jeszcze gorsze piekło, więc zamykamy się szczelniej i w ogóle nie chcemy wyjść. I może to trwać dniami, tygodniami... Czasami chciałbyś wyjść i zacząć od nowa, ale nie wiesz od czego zacząć i zostawiasz wszystko takie, jakie było do tej pory. Po co cokolwiek zmieniać, skoro i tak nam się to nie uda...? Pewnie wielu tak ma. Między innymi mnie dopadają takie stany... I wydaje mi się wtedy, że jestem kompletnie bezradna. Wyjście do ludzi nic nie pomoże. Będziemy musieli tylko tuszować smutek i niechęć. To do niczego nie prowadzi, bo wrócimy znowu do naszej klatki i wszystko wróci. Zmiany trzeba zacząć od siebie. Tak, od zmiany swojego nastawienia. Nazywam to małym "detoksem" (polecam wszystkim załamanym). Najpierw wywietrz pokój. ^^ Trzeźwe myślenie na pewno nie zaszkodzi, a pomoże. Posprzątaj wszystko wokół. Poukładaj, odśwież. To działa podświadomie... Pojawi się chęć zrobienia tego samego ze swoim życiem. Kiedy już skończysz, weź zimny prysznic. Dokładnie zmyj z siebie wszystko, co zanieczyszczało Ci duszę. Siądź w jasnym, świeżutkim pokoju i przez chwilę zamknij się w swojej głowie. Spróbuj zebrać pozytywne myśli. To będzie Twoja broń. Jak wcześniej uważałeś, że Twoje życie nie ma sensu, tak teraz udowodnij sobie, że ma ogromny sens. Poszukaj sobie jakiegoś celu. Coś, co chciałbyś osiągnąć, coś, co marzy Ci się od dawna, ale nie miałeś odwagi wprowadzić tego w życie. To będzie dodatkowa motywacja do niepoddawania się. Zmiana koloru włosów? Nowe ubrania? Może zawsze chciałeś nauczyć się grać na jakimś instrumencie albo marzyłeś o tym, by świetnie rysować? U każdego jest to coś innego- lecz cel ten sam.
Ściągaj do siebie pozytywne emocje, wytwarzaj je w sobie, a otoczy Cię szczęście.
Ściągaj do siebie pozytywne emocje, wytwarzaj je w sobie, a otoczy Cię szczęście.
niedziela, 2 października 2011
nasze sny
"Spójrz mi w oczy i powiedz, że jestem dla ciebie coś warty
Że łączy nas coś więcej niż pociąg do anarchii
Że przejdziemy razem przez wzloty i upadki
Nocą gdy obrabiasz zdjęcia a ja zapisuje kartki
Nie śpiąc, myśląc co przyniesie przyszłość
Dziś znów otwieram oczy sam za oknem jest już widno
Wstaję z łóżka zimno, dopada mnie bezsilność
Chcę zrobić śniadanie, ale wszystko mi obrzydło
Tęsknie, a czas biegnie w zwolnionym tempie
We mnie, myśl, że przyspieszył bym go chętnie
Oczy krążą błędnie po suficie marzeń
A jak je zamykam, widzę ciebie i plażę
Widzę nas i czas, który zatrzymał się w miejscu
Wokół cisza, bo się porozumiewamy bez słów
Za oknem księżyc żegna słońce, więc znów
Ty siadasz do zdjęć, a ja siadam do tekstów.
Wiem, że dystans zawęża emocji spektrum
Szczególnie, gdy nas dzieli prawie dwa tysiące kilometrów
Czujesz to we wnętrzu, w każdej jego cząstce
Do tego wszyscy wokół nie oszczędzają swoich wtrąceń
Koleżanki twierdzą nie ma związków na odległość
Zostaw to i pieprz go, nie trać czasu na bezsenność
Wiesz, że usnąć ciężko, gdy wokół tylko ciemność
Wpatrując się w księżyc nie mogąc go dosięgnąć
Chcesz być ze mną, ja chce być z tobą i kropka
Dotrwać musimy, choć by to miało potrwać
Odsunąć zasłonki by słońce mogło dostać się
Żyjąc chwilą, w której razem powitamy nowy dzień
Ej.. przecież wiem, że tak samo myślisz
Że nas wspólny sen już wkrótce się ziści
I odejdzie w cień wszystko czego się baliśmy
więc patrzymy na kalendarz z myślą, że to tylko liczby..."
Tusz na rękach- Nasze sny.
Że łączy nas coś więcej niż pociąg do anarchii
Że przejdziemy razem przez wzloty i upadki
Nocą gdy obrabiasz zdjęcia a ja zapisuje kartki
Nie śpiąc, myśląc co przyniesie przyszłość
Dziś znów otwieram oczy sam za oknem jest już widno
Wstaję z łóżka zimno, dopada mnie bezsilność
Chcę zrobić śniadanie, ale wszystko mi obrzydło
Tęsknie, a czas biegnie w zwolnionym tempie
We mnie, myśl, że przyspieszył bym go chętnie
Oczy krążą błędnie po suficie marzeń
A jak je zamykam, widzę ciebie i plażę
Widzę nas i czas, który zatrzymał się w miejscu
Wokół cisza, bo się porozumiewamy bez słów
Za oknem księżyc żegna słońce, więc znów
Ty siadasz do zdjęć, a ja siadam do tekstów.
Wiem, że dystans zawęża emocji spektrum
Szczególnie, gdy nas dzieli prawie dwa tysiące kilometrów
Czujesz to we wnętrzu, w każdej jego cząstce
Do tego wszyscy wokół nie oszczędzają swoich wtrąceń
Koleżanki twierdzą nie ma związków na odległość
Zostaw to i pieprz go, nie trać czasu na bezsenność
Wiesz, że usnąć ciężko, gdy wokół tylko ciemność
Wpatrując się w księżyc nie mogąc go dosięgnąć
Chcesz być ze mną, ja chce być z tobą i kropka
Dotrwać musimy, choć by to miało potrwać
Odsunąć zasłonki by słońce mogło dostać się
Żyjąc chwilą, w której razem powitamy nowy dzień
Ej.. przecież wiem, że tak samo myślisz
Że nas wspólny sen już wkrótce się ziści
I odejdzie w cień wszystko czego się baliśmy
więc patrzymy na kalendarz z myślą, że to tylko liczby..."
Tusz na rękach- Nasze sny.
sobota, 1 października 2011
nudy
Każdy mój dzień wygląda teraz praktycznie identycznie...
O 5:30 budzi mnie Ras Luta, którego (z całym szacunkiem) od razu wyłączam, włączając 3-minutową drzemke. I tak 5 razy aż do 5:45. Wtedy jedynym wyjściem jest wyłączenie budzika. "Jeszcze minutkę poleżę..." myślę sobie. Otwieram oczy- 6:05. Czytam SMS'y od Bartka, które wysłał mi wczoraj po rozmowie, gdy zasnęłam. Uśmiecham się. "Taki chłopak to Skarb" myślę sobie. Standardowy, poranny pakiet- biorę ręcznik powieszony na klamce drzwi, idę do łazienki, pochylam się nad wanną i myję włosy. Patrze na lekko brudną wodę. Farba mi spływa... Trudno. Owijam głowę ręcznikiem i patrzę się w lustro... "Jaka morda..." myślę sobie. Idę do pokoju, pakuję plecak, stoję 5 minut przed szafą i zastanawiam się, co ubrać. "Kurwa, jak zwykle nie mam w co ubrać..." myślę sobie. Ubieram to co zwykle. Robię sobie śniadanie do szkoły, w domu nie jem. Suszę włosy, prostuję wykręcone boki i układam grzywkę. Patrzę na swoją mordę. "Coś nie tak..." myślę sobię. Od razu orientuje się, że chodzi o brak tapety. Na odwal nakładam trochę pudru i tuszu na rzęsy. Biorę plecak, 10 zł z portfela mamy i idę na przystanek. Stoję na przystanku. Czekam na busa. 6:50. Pisze do Bartka. 6:58- bus. Pisze sms'a do Agaty, że już jadę. "Ulgowy na Chełm". Daję dwa złote i biorę bilet. Patrzę się na wnętrze busa. Czerwony... Z tyłu zawsze trzech, śmierdzących robotników. Na pierwszym siedzeniu starszy facet z młodą dziewczyną. Siadam na drugim. Przystanek-Rotmanka. Pierwsza wsiada Agata. Siada obok mnie. "-Cześć. - No siema." Drugi wchodzi jakiś frajer z naszej szkoły. Obie go mierzymy i puszczamy żala. Potem wchodzi jeszcze dwóch chłopaków, siadają za nami. Kierowca włącza wieśniackie, czeskie techno. Nie mogę tego znieść, więc nakładam słuchawki i przez 10 minut gapię się na wschodzące słońce. Wyciągam książkę i czytam. W tym samym miejscu korki. "Kurwa, jak zwykle się spóźnie" myślę sobie. 7:52 pętla tramwajowa. Wysiadka. Zawsze ten frajer nas wyprzedza i przechodzi na czerwonym świetle, a przejeżdżające samochody na niego trąbią. "Co za frajer" myślimy sobie. Idziemy do szkoły. Od razu ide do kibla ogarnąć, jak wyglądam. "Tragicznie" myślę sobie i rezygnuję z dalszej współpracy z lustrem. Idę pod klasę. Żółwik z każdym kumplem, z Kozą choreografia, której do tej pory nie jestem w stanie ogarnąć. Lekcje ciągną się do 14:25. Dzwonek i wybiegamy ze szkoły. Na przystanek tramwajowy. Wsiadamy do 11, 2 albo 6. Jak zwykle pełno ludzi. Trudno, to tylko 10 minut. Dworzec Główny- wysiadka. I na przystanek autobusowy. Wyciągam książkę i czytam, czekając na R-kę, która przyjeżdża o 15:20. Ludzie dziwnie się na mnie patrzą. Jebać ich. Przyjeżdża R. Siadam na tym miejscu, co zawsze. Wyjmuję książkę, wkładam słuchawki i nastawiam muzykę jak najgłośniej, żeby nie słyszeć śmiechu głupich idiotek, które siedzą na końcu autobusu. Św. Wojciech... Kurwa... Korki... Słońce daje mi po twarzy. W końcu jestem pod Tesco. Wysiadam i drepczę jak najwolniej potrafię do domu.
"-Cześć córciu.
-Cześć.
-Jak tam w szkole?
-Normalnie.
-Dobrze?
-Normalnie."
Obiad, rzucam plecak na środek pokoju i gleba na łóżko. Leżę i uprawiam sufiting przez jakieś 15 minut. Potem komputer. Odwiedzam te same strony, sprawdzam FB, GG, andriskosa, kwejka.. Nic nie ma... "Chuj, kłade się." myślę sobie. Czytam książkę. Komputer-salon-książka. I tak do wieczora. Potem gadam na Skype z Kotkiem. Podczas tego robię lekcje. Pomaga mi z matmy. Jak zwykle wszystko mówi mi źle (też Cię Kocham <3). Jestem wyrozumiała, bo to ja mam rozszerzenie z matmy, a nie On. Ważne, że pomaga. Potem do wyra. 21:00. Chcę gadać przez telefon jak najdłużej, ale po godzinie odpływam. Bartuś wysyła mi SMS'y, które czytam rano, o 6:05...
O 5:30 budzi mnie Ras Luta, którego (z całym szacunkiem) od razu wyłączam, włączając 3-minutową drzemke. I tak 5 razy aż do 5:45. Wtedy jedynym wyjściem jest wyłączenie budzika. "Jeszcze minutkę poleżę..." myślę sobie. Otwieram oczy- 6:05. Czytam SMS'y od Bartka, które wysłał mi wczoraj po rozmowie, gdy zasnęłam. Uśmiecham się. "Taki chłopak to Skarb" myślę sobie. Standardowy, poranny pakiet- biorę ręcznik powieszony na klamce drzwi, idę do łazienki, pochylam się nad wanną i myję włosy. Patrze na lekko brudną wodę. Farba mi spływa... Trudno. Owijam głowę ręcznikiem i patrzę się w lustro... "Jaka morda..." myślę sobie. Idę do pokoju, pakuję plecak, stoję 5 minut przed szafą i zastanawiam się, co ubrać. "Kurwa, jak zwykle nie mam w co ubrać..." myślę sobie. Ubieram to co zwykle. Robię sobie śniadanie do szkoły, w domu nie jem. Suszę włosy, prostuję wykręcone boki i układam grzywkę. Patrzę na swoją mordę. "Coś nie tak..." myślę sobię. Od razu orientuje się, że chodzi o brak tapety. Na odwal nakładam trochę pudru i tuszu na rzęsy. Biorę plecak, 10 zł z portfela mamy i idę na przystanek. Stoję na przystanku. Czekam na busa. 6:50. Pisze do Bartka. 6:58- bus. Pisze sms'a do Agaty, że już jadę. "Ulgowy na Chełm". Daję dwa złote i biorę bilet. Patrzę się na wnętrze busa. Czerwony... Z tyłu zawsze trzech, śmierdzących robotników. Na pierwszym siedzeniu starszy facet z młodą dziewczyną. Siadam na drugim. Przystanek-Rotmanka. Pierwsza wsiada Agata. Siada obok mnie. "-Cześć. - No siema." Drugi wchodzi jakiś frajer z naszej szkoły. Obie go mierzymy i puszczamy żala. Potem wchodzi jeszcze dwóch chłopaków, siadają za nami. Kierowca włącza wieśniackie, czeskie techno. Nie mogę tego znieść, więc nakładam słuchawki i przez 10 minut gapię się na wschodzące słońce. Wyciągam książkę i czytam. W tym samym miejscu korki. "Kurwa, jak zwykle się spóźnie" myślę sobie. 7:52 pętla tramwajowa. Wysiadka. Zawsze ten frajer nas wyprzedza i przechodzi na czerwonym świetle, a przejeżdżające samochody na niego trąbią. "Co za frajer" myślimy sobie. Idziemy do szkoły. Od razu ide do kibla ogarnąć, jak wyglądam. "Tragicznie" myślę sobie i rezygnuję z dalszej współpracy z lustrem. Idę pod klasę. Żółwik z każdym kumplem, z Kozą choreografia, której do tej pory nie jestem w stanie ogarnąć. Lekcje ciągną się do 14:25. Dzwonek i wybiegamy ze szkoły. Na przystanek tramwajowy. Wsiadamy do 11, 2 albo 6. Jak zwykle pełno ludzi. Trudno, to tylko 10 minut. Dworzec Główny- wysiadka. I na przystanek autobusowy. Wyciągam książkę i czytam, czekając na R-kę, która przyjeżdża o 15:20. Ludzie dziwnie się na mnie patrzą. Jebać ich. Przyjeżdża R. Siadam na tym miejscu, co zawsze. Wyjmuję książkę, wkładam słuchawki i nastawiam muzykę jak najgłośniej, żeby nie słyszeć śmiechu głupich idiotek, które siedzą na końcu autobusu. Św. Wojciech... Kurwa... Korki... Słońce daje mi po twarzy. W końcu jestem pod Tesco. Wysiadam i drepczę jak najwolniej potrafię do domu.
"-Cześć córciu.
-Cześć.
-Jak tam w szkole?
-Normalnie.
-Dobrze?
-Normalnie."
Obiad, rzucam plecak na środek pokoju i gleba na łóżko. Leżę i uprawiam sufiting przez jakieś 15 minut. Potem komputer. Odwiedzam te same strony, sprawdzam FB, GG, andriskosa, kwejka.. Nic nie ma... "Chuj, kłade się." myślę sobie. Czytam książkę. Komputer-salon-książka. I tak do wieczora. Potem gadam na Skype z Kotkiem. Podczas tego robię lekcje. Pomaga mi z matmy. Jak zwykle wszystko mówi mi źle (też Cię Kocham <3). Jestem wyrozumiała, bo to ja mam rozszerzenie z matmy, a nie On. Ważne, że pomaga. Potem do wyra. 21:00. Chcę gadać przez telefon jak najdłużej, ale po godzinie odpływam. Bartuś wysyła mi SMS'y, które czytam rano, o 6:05...
"Tak już ma być zawsze: poranek,
gdy nie chce się wstawać,
zmierzch, kiedy nie chce się jeszcze umierać,
wieczór pełen obaw,
nie kończące się noce udręk."
Barbara Rosiek, "Pamiętnik Narkomanki"
Barbara Rosiek, "Pamiętnik Narkomanki"
Subskrybuj:
Posty (Atom)